Nie jesteś zalogowany na forum.
Strony: 1
Wykręt:
Bitwa o Caan toczyła się w najlepsze, zupełnie tak, jakby los nie miał litości dla miasta i jego mieszkańców, którzy w większości i tak zdecydowali się po prostu na ucieczkę.
Pod miastem walczyły niedobitki Senarchijskiej piechoty, wspieranej przez Basharczyków, podczas gdy Czerwoni wystawili elitarne kompanie strzeleckie, kilkudziesięciu perceptorów i doborową kawalerię Tanos, która sama w sobie miała duże szanse rozbić oddziały Sojuszu.
Czerwoni wiedzieli, że bitwa jest tylko formalnością. Nie walczyli więc o zwycięstwo, a jedynie o jak najmniejsze straty - i to był ich błąd.
W decydującej fazie bitwy pojawiły się już od dawna szykowane przez namiestnika L'beltana posiłki ze Smoczych Wysp, które uderzyły czerwonych z zachodu. Jednocześnie (ku zaskoczeniu wszystkich, w tym i L'beltana) ze wschodu nadjechały kolejne oddziały, prowadzone - jak się później okazało - przez regenta Permora. Wprawdzie byli to słabo uzbrojeni ochotnicy, którzy swoją liczebnością nie mogli zmienić znacząco przebiegu bitwy, jednak Czerwoni o tym nie wiedzieli. Ich morale upadało w miare, jak pętla wokół nich się zaciskała.
Całość dopełnił król Tisel, który wybrał akurat ten moment, by uderzyć wraz ze swoim smokiem, zsyłając na wrogą armię morze ognia.
Technokraci byli jednak zdyscyplinowani, a Tanoscy żołnierze bali się bardziej hańby niż śmierci. Poza tym, Czerwoni nie mieli gdzie uciekać, bronili się więc ze wszystkich sił, z zaciekłą determinacją, której nie widziano ani nigdy wcześniej ani nigdy później. I dlatego też, bitwa o Caan miała okazać się najbardziej krwawą rzezią w historii świata, nazywaną czasem "Dezintegracją", gdyż z bitwy nie ocalał ani jeden żołnierz Czerwonych.
*
Rao był zdezorientowany, pierwszy raz w życiu nie mógł się skoncentrować. Wiedział, że uczestniczy w wydarzeniach które mogą zmienić świat, a złożoność możliwości i potencjalnych konsekwencji zaczęła go przerażać. Był zagubiony i dopiero gdy niemal potknął się o trupa, przypomniał sobie po co właściwie tu jest.
Sztaby technokratów ukryte były tuż za polem bitwy. Podzielone były tak, aby mogły działać niezależnie od siebie - gdy jeden utracił komunikację z żołnierzami (bo został np. zniszczony), drugi mógł przejąć jego rolę. A strategia i taktyka była tuż obok technologii największym atutem technokratów.
Właśnie dlatego Rao musiał zniszczyć je wszystkie, a mag życia który mu towarzyszył bardzo ułatwił te nieprzyjemne zadanie.
W zasadzie było już po wszystkim, bitwa o Caan zostanie wygrana, jednak czy tak samo będzie z bitwą o świat?
Rao mimowolnie spojrzał się w stronę miasta, choć nie mógł stąd widzieć sylwetki pałacu, w którym toczyło się starcie ważniejsze, niż na pobliskim polu bitwy.
- Po raz pierwszy... nie mogę oszacować przyszłości. - powiedział powoli Rao, świadomy, że Vincent stoi za nim, czekając na dalsze instrukcje.
- Czemu? - spytał mag.
- Bo nie wiem... czy ten świat jakąś ma.
*
A walka w pałacu była równie zacięta, jak ta pod samym miastem - choć walczących było oczywiście znacznie mniej. Jeden z arcyzabójców, z sąsiedniego pomieszczenia obserwował przez magiczną kulę jej przebieg. Wraz ze swoimi dwudziestoma "braćmi", czy może kopiami, zamierzał wkroczyć w ostatnim momencie, by uświadomić przeciwników, że nigdy nie mieli prawa wygrać, że los tego świata jest już ustalony. I wtedy zorientował się, że się pomylił. Waver, Coffin i Ark, mimo że pokonani, zdecydowali się pociągnąć wroga ze sobą. Ich tajną bronią była naładowana niesamowicie potężną siłą kula, która była zdolna do zniszczenia całego pałacu , na podobieństwo bomb Brandonowych, a na pohybel arcyzabójcy (jak to później śpiewali bardowie...).
Jednak tak naprawdę nie chodziło tu o magię i zaskoczenie - to poświęcenie trójki ludzi miało powstrzymać istotę, której powstrzymać innym sposobem się nie dało.
"Nie." - powiedziały niecałe dwa tuziny arcyzabójców, lecz oczywiście nie miało to już żadnego znaczenia.
Pałac zmienił się w kulę światła, która w jednej chwili spaliła całą Koronę, a następnie implodowała, pozostawiając po sobie tylko pustą przestrzeń.
Nic i nikt nie miał prawa tego przeżyć.
*
Mijały dni, tygodnie, miesiące, a Naia wciąż nie mogła się pogodzić ze stratą osób, które kochała. Dwójka wspaniałych ludzi odeszła na zawsze, a z czasem dziewczyna przekonywała się coraz bardziej, jak wielkie znaczenie mieli dla jej życia i osobowości.
Ilyę przygarnęła jako własną córkę, a jako czarodziejka nie miała problemu odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wojna się zakończyła, gdyż do klęski Czerwonych pod Caan doszła jeszcze jedna - seria niszczycielskich trzęsień ziemi na ich rodzimym kontynencie, zupełnie jakby sami bogowi pragnęli zakwestionować ich racje.
Naia starała się - zapotrzebowanie na pomoc czarodziejki było niemałe, szczególnie w niemal doszczętnie zniszczonym Caan, choć dziewczyna obiecała sobie wkrótce opuścić te miasto (pomimo nalegań namiestnika, a także króla i królowej, dla których każdy pomocny mag w królestwie był oczywiście mile widziany).
Naia miała jednak ważniejszą misję: ponieść w świat niesamowitą historię, i to nie tylko o bohaterskim Czarnym Feniksie i cyruliku z kanałów, którzy rzucili wyzwanie najpotężniejszemu człowiekowi jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. To była również historia o Brandonie, słusznie nazywanym Szalonym, i o nieustraszonym wojowniku Golemie. Historia o pewnej królowej, o pewnym zabójcy i mędrcu, a także historia o bohaterach Wojny Regentów, którzy zdołali więcej niż raz odmienić oblicze królestwa. I wreszcie, historia o każdym, o którym dziewczyna słyszała lub kogo poznała, a wszystko to aby uczcić pamięć tych, którzy polegli w imię tego, aby świat mógł trwać dalej.
Aby mógł trwać do dzisiaj.
*
- Więc, to koniec - stwierdził Ark.
Był znowu w domenie swojego Stwórcy, uformowanej w przytulny pokoik z płonącym kominkiem i aurą spokoju, którego przez ostatni czas tak nie wiele zaznał.
- Doskonale - stwierdził Stwórca - jesteś niezawodny, jak zawsze.
Ark skłonił się tylko, niezbyt nisko i raczej beztrosko. Nie był to pierwszy świat jaki ocalił, a także nie pierwsza pochwała jaką otrzymał z ust swojego Stwórcy.
- Jednak - zaczął Stwórca, gdy Ark odwrócił się, by odejść - nie wróciłeś sam. Wyjaśnisz to?
- Wziąłem ze sobą dwa wzorce osobowości - wyjaśnił po chwili zastanowienia - Przed moją ostatnią podróżą zmieniłem przeznaczenie tak, aby tamten świat mógł przetrwać. Wątpiłem, żeby to podziałało w miejscu, gdzie nie miałem dostępu do mojej mocy, jednak nic nie szkodziło spróbować. I po tym wszystkim zastanawiam się, na ile miałem szczęście, a na ile to przeznaczenie. Coffin i Waver pojawili się w ostatniej chwili, a ostatecznie zaskoczyli nie tylko Niszczyciela, ale i mnie.
Czy to los uratował tamten świat, czy był to zwykły fart? Czy ja to zrobiłem, czy oni?
Ark zorientował się, że już od jakiegoś czasu nie wypowiada słów na głos, co oczywiście w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało Stwórcy - który mimo swojej ogromnej mądrości również nie był pewien odpowiedzi na pytania Arka. I wtedy zrozumiał, że ta dwójka osób, których tożsamości Ark zebrał, może być tymi odpowiedziami.
- Poza tym - powiedział Ark, otwierając drzwi - Uratowali świat... więc uczciwie, że ktoś uratował ich, prawda?
Po tych słowach opuścił domenę Stwórcy. Czekało go jeszcze wiele pracy, ale z dwójką nowych towarzyszy praca ta mogła stać się odrobinę łatwiejsza, na co z resztą bardzo liczył.
Koniec
A od siebie dodam tylko: dzięki za trzy sezony wspólnej zabawy
Offline
Felix:
To ja dziękuje, to twoja najlepsza trylogia : D
Offline
Wykręt:
Wiem W końcu to moja jedyna trylogia :D:D
Offline
Felix:
To trylogia twoich najlepszych sesji! xD
Offline
Strony: 1
[ Wygenerowano w 0.026 sekund, wykonano 11 zapytań - Pamięć użyta: 829.11 kB (Maksimum: 958.32 kB) ]